poniedziałek, 22 lutego 2016

Okrucieństwo i oświecenie czyli próba zrozumienia niezrozumiałego


Odkąd po raz pierwszy zetknęłam się z buddyzmem, mój sprzeciw budziły zwłaszcza zalecenia takie jak "nie przywiązywać się". Jak to, być człowiekiem i nie kochać, nie pragnąć, nie spalać się? Być może idea miłości wolnej od niewoli uczuć jest mi jeszcze nieznana, a może kochać w ten sposób nie jest kwintesencją człowieczeństwa? Te i inne przemyślenia wywołuje we mnie książka Petera J. Vernezza "Don't worry be stoic. Antyczna mądrość na trudne czasy". Autor przekonuje - słowami mędrców sprzed niemal 2 tysięcy lat, że jedyną postawą w życiu, która może ulżyć w cierpieniu egzystencji, jest właśnie stoicki spokój. Postawa człowieka niewruszonego kolejami losu to długa droga w kierunku przeciwnym niż konsumpcjonizm i chęć kontrolowania innych, łatwiej sobie wyobrazić niż wprowadzać w życie. Ale skoro wszystko jest niezalażne ode mnie - bo wszystko przemija, jak samo życie - to mogę zmieniać tylko siebie. Choć przeczytałam dopiero 60 stron, uderzyło mnie kilka cytatów. Marek Aureliusz: "wolny od przymusu żyj z największą radością w sercu". Autor książki: "rzeczy, nad którymi mamy kontrolę, są więcej warte od tych, nad którymi nie panujemy, ponieważ te pierwsze zawierają w sobie klucz do naszej wolności i szczęścia." Epiktet o tym, jak żyć: "w pogodnym oczekiwaniu tego, co się dopiero przydarzyć może, a w cierpliwym znoszeniu tego wszystkiego, co już się przydarzyło".
Być stoikiem to wcale nie wyrzekać się sukcesu, pieniędzy czy miłości - to znaczy nie wariować, nie żyć dla samego celu, ale dla wyższych wartości, które można śmiało nazwać moralnymi. I jeszcze jeden cytat Petera na temat stoicyzmu: "system, który bez odwoływania się do judeochrześcijańskiego boga czy do nauk o życiu wiecznym dostarcza głębokiego moralnego i duchowego przewodnictwa. Może to zaskakiwać, bo zostaliśmy nauczeni wierzyć, że bez boga i lęku przed karą moralność degeneruje się do poziomu groźnego relatywizmu, a życie pogrąża się w bezsensownym bezładzie."
Często słyszę od ateistów, że wierzą w wyższą energię. Ale czym innym jest bóg, jeśli nie zbiorową projekcją, właśnie ludzką energią? Religia jako wspólna wartość, wpojony sposób myślenia i postrzegania siebie przez człowieka, ze wszystkimi degeneracjami, których nie dało się przez lata wybielić - czy to nie wygląda jak niewolnictwo? Niewolnictwo zwane wybawieniem... Dziś, zanim zapomnieliśmy historii chrystianizacji ogniem i mieczem, wynaturzenia są na celowniku epoki internetu - czy religia nie jest zbrodnią przeciw prawdziwemu człowieczeństwu, zamaskowaną jako ścieżka chwały? Dając ludziom protezę moralności - wyznaj grzechy, a będzie ci wybaczone - i przekonanie, że nie są w stanie się z tej machiny wywinąć, bo rodzą się z grzechem pierworodnym nie z własnej winy, i nie dlatego, że sami się na ten świat prosili - najłatwiej zabić w nich wyższą moralność. Wielcy święci papieże, przymykający oko na pedofilię, rządzący pieniędzmi od czasów, gdy rodziły się wielkie fortuny - nie boję się powiedzieć, że watykan to siedziba zła. Dualizm bóg-szatan to też oszustwo, bo patrząc na strażników religii, to sługi tego samego. I obietnica życia wiecznego - czyli na obecne możemy patrzeć jak na matrix, i mamy przeżyć je, znosząc bez sprzeciwu istniejący porządek rzeczy - z przekonaniem, że teraz to nie jest życie, a możemy jedynie starać się na życie zapracować. No, ale jak będzie naprawdę, tego nie da się im za życia udowodnić.
Studiując na razie fragmenty i fakty na temat miłościwie panującej nam religii (polecam lekturę bieżącego numeru Nexusa) odkrywam ze zdumieniem, że gdyby obedrzeć ją ze wszystkich symboli i obrządków, które przejęła od religii pogańskich, niewiele by pozostało. Zważywszy na podobieństwo biblijnych historii, od Mojżesza do Jezusa, z wierzeniami innych kultur, tu także brak czegoś nowego. Być może czas, by historie tych samych ludzi, noszących odmienne imiona, zacząć traktować nieco mniej dosłownie, a bardziej alegorycznie - być może z tego płynęłaby sensowna nauka dla ludzkości. I tutaj sięgam do wiedzy o wybranych religiach pogańskich, której fascynującą skarbnicą jest strona bogowiepolscy.net. Tak jak w przypadku Majów czy Azteków, najbardziej frapują mnie ofiary składane z ludzi. Wobec wysokiego stopnia rozwoju wielu praktykujących je kultur jest to wręcz szokujące i rodzi pytania o ich sens i cel, o pojęcie ówczesnej moralności, o to, w jak wielkim stopniu i przez kogo ci ludzie o najwyższym statusie byli zniewoleni, by to robić. Dziś natknęłam się na wpis na stronie locklip.com o wielce kontrowersyjnym tytule, łączącym słowa takie jak iluminaci, ofiary z ludzi i watykan. Czytam takie newsy z wielkim przymrużeniem oka, ale świadoma, że w każdym kłamstwie jest ziarnko prawdy, że każda mistyfikacja służy przykryciu czegoś, o czym mamy się nie dowiedzieć, a jedynie z góry wszystko odrzucić albo przyjąc sfabrykowane fakty i poglądy. Zmroził mnie fragment wywiadu, przeprowadzonego z byłym członkiem wyżej wymienionej grupy, praktykującej rytualne zabójstwa, o pseudonimie Svali - mam nadzieję, że nie zaginął w niewyjaśnionych okolicznościach, tak jak wiele osób, które odważyły się cokolwiek publicznie powiedzieć. Przytaczam fragment, który pochodzi ponoć z jego książki dostępnej online. To kilka z 12 reguł:
not to need - nie potrzebować
not to want - nie pragnąć
not to wish - nie oczekiwać
not to care - nie dbać
betrayal is the greatest good - zdrada to najwyższe dobro
guided exercises reinforced with trauma - the goal will be to reach enlightment, an ecstatic state of dissociation reached after severe trauma - pilotowane ćwiczenia wzmacniane przez traumę - celem jest oświecenie, ekstayczny stan dysocjacji osiągany po dotkliwym urazie
learning to dissociate and increase cognition, decrease feeling - nauka dysocjacji i zwiększania percepcji/poznania, a osłabiania uczuć.
Na stronie skądinąd świetnego miesięcznika charaktery.eu znajduję psychologiczną definicję dysocjacji: (łac. dissociatio, rozdzielenie) – według amerykańskiej klasyfikacji zaburzeń (DSM-IV) dysocjacja rozumiana jest jako „rozłączenie funkcji, które normalnie są zintegrowane, czyli świadomości, pamięci, tożsamości, czy percepcji”. Pojęcie [...] oznacza mechanizm, w wyniku którego nieświadome i utrwalone wyobrażenia, często spowodowane przez traumatyczne doświadczenia z wczesnego dzieciństwa, oddzielają się od świadomości i stają się psychicznymi automatyzmami, które mogą przejmować kontrolę nad zachowaniem danej osoby.
Być niezależnym od uczuć, to dla niektórych być doskonałym. Wokół nas pełno jest psychopatów, czyli osób niezdolnych do uczuć wyższych. W doskonałym "psycho-thrillerze" medycznym "Pacjent" Juana Jurado-Gomeza mamy postać Pana White (czytając o nim automatycznie ujrzałam w tej roli Madsa Mikkelsena), który pozbawiony uczuć manipuluje innymi, wykorzystując przeciwko nim właśnie to coś, co uważa za naajwiększą ludzką słabość.
Czy nadrzędny byt jest poza uczuciami, a najprostszą drogą do niego jest złamanie wszelkich tabu? Jeśli tak, musi być też inna droga - inaczej chcę być tylko zniewolonym człowiekiem...
Nie daje mi to jednak spokoju. Bo jeśli droga do utraty uczuć prowadzi do zmiewolonej kolaboracji pełnej korzyści materialnych w dotychczasowym życiu, to mam pytanie - z kim oni współpracują? Biorąc pod uwagę mnogość rodzajów tych bytów, powtarzany wszędzie fakt, że ci wyżsi od nas porozumiewają się za pomocą telepatii, to stąd już prosta droga do jednej świadomości, wspólnego umysłu. W takiej społeczności nie ma już miejsca na knowania przeciw sobie, na zło relatywne - czy zatem wyższy poziom rozwoju może obyć się bez moralności?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz