Miałam przyjemność uczestniczyć w
otwarciu jednego z butików laboratorium perfum Mo61.
O moich fascynacjach zapachowych
opowiedziałam współzałożycielowi firmy, który zniósł grad
pytań na temat życia z nosem (czy na co dzień daje więcej udręki
niż przyjemności? O tak!) i skomponował pachnidło moich marzeń z
najulubieńszych składników (tutaj wszystkie są z Grasse)..
Tym numer jeden jest oud /ud/ czyli
żywica drzewa agarowego (kilka gatunków rosnących endemicznie w
południowo-wschodniej Azji), zainfekowane przez pasożytniczy grzyb.
Niemoralna podstawa perfum osnuta jest
lekkim i pozbawionym słodyczy woalem świeżości trawy cytrynowej i
werbeny, gdyż cytrusowe akordy współgrają z oud, a ja nie jestem
fanem owocowych źródeł związków takich jak limonen, citronellol,
citral czy eugenol. Z ziołowym wręcz posmakiem paczuli, no i
żywicznymi dodatkami, między innymi ambroksanem i kaszmeranem,
kojarzy się z leśnym mchem (o którym nie wiedziałam, dlaczego mam
go ciągle przed oczami) i dżunglą po deszczu.
Uważam, że dwieście złotych za
stworzenie 30 ml własnego zapachu w eleganckim flakonie z atomizerem
nie jest wygórowaną ceną, zwłaszcza że brakuje perfum
oryginalnych i pozbawionych tej męczącej słodkiej nuty, która
zalewa nas jak fala migreny, sącząc się zarówno z wód damskich, jak i
męskich. Pachnieć sobą – to możliwe dzięki pomysłowi na pracownię zapachów, którego autorką jest Monika Zagajska.
Była to prawdziwa przygoda – kupując nowe pefumy nigdy nie przewidzisz losu swojego nosa.
Gdy leży on w twoich rękach, sprawy stają się fascynujące.



Brak komentarzy:
Prześlij komentarz