Podgrzybki, siniaki, a nawet po
dwie dość stare kury i zdeptane przez nas w pierwszej chwili
maślaki.
Jesień nie jest czasem, gdy zbieram
grzyby – wolę przymus zbierania wcześniejszych i najłatwiejszych
w obyciu kurek. Naprawdę trzeba się uprzeć, żeby pomylić je z
czymś innym. To natomiast najłatwiejsze właśnie o tej porze roku,
gdy roi się od ich podróbek.
Wsparta doświadczeniem innych
zdecydowałam się oczyścić grzyby trzymane w koszyku na balkonie
jeszcze tego samego wieczora, a rano czyli w południe przystąpić
do przygotowywania ich do spożycia.
No właśnie! Pięknie grube sine plastry, półpołowki jędrnych brązowych młodziaków, a nawet całe malasy! Tak właśnie przygotowałam al dente grzybasy. Nie ma co mówić. Herbata na tego sampla – surową nogę!
Zawsze jem niekurki nie bez lęku. Zawsze sama je oprawiam – wegański oprawca grzybów, bardzo mi przykro. Pobrałam próbke lasu w postaci koszyka z kępą saprofitów. Zasadzę pod kloszem, podłożę reszki grzybni pod to, co już rośnie, proszę bardzo.
Były też inne, warto docenić ich piękno.
Uduszone do maksymalnego zagrzybienia
sosu, te właściwe leżą o tu, z makaronem soba.






Brak komentarzy:
Prześlij komentarz