Dziś Święto Dziękczynienia i z tej okazji odbyły się warsztaty kulinarne ze śliwką kalifornijską. Cook Up po raz drugi, tym razem z szefem kuchni restauracji Aruana w Serocku Witkiem Iwańskim. Żałuję, że pomimo kilku okazji nigdy tam nie dotarłam, bo zdobywają nagrody.
Studio zostało od wczoraj pięknie udekorowane, mam nadzieję, że choinka już zostanie, a mnie urzekły dekoracje stołu - poza blaszanymi kubkami, których tu nie przytoczę, ale to na eggnogg - bez wnikania sama nazwa mi wystarczy, by zignorować ten cały emaliowany koncept.
Ze ze względu na obecność martwych indyków i innej padliny zdecydowałam się na nalewkę, która ma być gotowa za 6 tygodni. Zobaczymy. Pod okiem sommeliera z tejże restauracji wreszcie zgodziłam się wlać do tej butelki tę jedną z najlepszych marsal... ale anyż do cynamonu przeforsowałam.
Przepis wyglądał mniej więcej tak (wiem, bo wyprodukowalam w sumie 5 butelek po 900 ml): 150 g suszonych śliwek kalifornijskich (ok. 14 szt.) posiekać i zalać z cynamonem (nie pokruszyłam swoich lasek, ale za to zmiażdżyłam tuzin ziaren anyżu) 300 ml wódki i 250 ml marsali. W razie potrzeby dopełnić czystą wodą, zawekować, ustawić w fajnie przygotowanym kąciku foto z upolowanymi gałązkami i upolować co powyżej i poniżej.
Na koniec chciałabym serdecznie pozdrowić Beatę i Lubomira Lipov, których dziś poznałam z wielką radością - i słusznie, bo od razu poczułam, że są to ludzie, których będę chciała pozdrawiać.
I już całkiem na koniec dodam, że można by policzyć, na jaki procent jest to odłożone - ale odsetki dopiero w przyszłym roku, bo jak doczytałam przepis, to okazało się, że po 6 tygodniach maceracji trzeba toto odcedzić i rozlać na 6 miesięcy do butelek...




Brak komentarzy:
Prześlij komentarz