czwartek, 5 listopada 2015

Dola niedola czyli granice weny

Czy istnieje pewna liczba słów, które mogę (przynajmniej z sensem) każdego dnia napisać i wypowiedzieć? Czy marnując tę „kwotę” słów (ang. „quota” – przydział, limit) na klepanie e-maili, bezsensowne gadanie czy tym bardziej – drenujące energię utarczki, mam niedobór weny, czyli natchnienia do tworzenia esencji? W moim przypadku to pisanie artykułów, a skoro chcę pisać nie tylko o moim głównym czasowniku („jeść”) –  również ten blog. W związku z wielogodzinnym gadaniem bzdur i płytkimi tematami bieżącego życia, moja dola może okazać się wyczerpana.

Każdy chyba zna jakąś historię bezpłodnego autora, który próbuje wycisnąć z siebie perłę geniuszu, jeśli mogę to tak ująć. Nie każdemu jednak wychodzi „Lśnienie”, jeśli mogę tak to metaforycznie zestawić. W moim przypadku zachować sens wypowiedzi, kiedy wokół zawierucha – to całkiem niemożliwe.

Zamiast jednak wpadać w szaleństwo, warto zainwestować w swoje zdrowie i dobre samopoczucie, przygotowując coś arcyzdrowego i przy okazji przepysznego – tak, że można jeść słodycze na co dzień i zamiast wyrzutów sumienia mieć poczucie dobrze zainwestowanych kalorii. Dlatego właśnie robię surowe i prażone batony – o czym już wkrótce. Na razie jednak myślę intensywnie o przepisach ze strony nouveauraw.com – i gromadzę składniki.
Dla inspiracji kilka zdjęć.



Ponieważ nie liczę na znalezienie i wydanie masy kasy na mąkę z „tygrysich orzechów” (tiger nut) – jak na razie widziałam coś w ten deseń tylko w sklepie wędkarskim. Ale to były kulki z mąki i syropu z tego orzecha, ponoć atraktant „dla” karpi – z naturalnym sodzikiem, więc może zrobić z nich ten spód... Żartuję, bo mam mąkę z orzecha kokosowego, mleczko kokosowe, olej kokosowy, czipsy kokosowe i napój kokosowy. Dzięki nim moja niedola powinna jak za dotknięciem kokosa zamienić się w dolę – chyba że będzie tak pięknie, jak z dynią...

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz