Soja jest zdrowa, antynowotworowa, ale jeśli jest bio a nie gmo, i przygotowana we właściwy sposób. Przeczytałam właśnie, że groźny klon Roundup Ready czyli soja odporna na omnipestycyd (który wkrótce wyeliminuje wraz ze swoją kliką całą roślinność wraz ze wszystkimi innymi organizmami) ma nie tylko mniej witalnych enzymów antyoksydacyjnych, ale też wytwarza toksyczny formaldehyd zwany formaliną... A każda zmodyfikowana odmiana jest inna... Jeśli więc jeść soję z korzyścią dla zdrowia, to tylko eko. Najlepsza jest fermentowana, gdyż pożyteczne mikroorganizmy sprawiają m.in., że jej składniki są lepiej strawne. Patrz: tempeh (zawsze polecam tylko poznański Merapi...), świeże miso, sos sojowy... ale za obślizgłe i nieprzyjemne natto z jego antynowotworowymi związkami niestety podziękuję.
Soja a nowotwory - jedzona regularnie zapobiega, a przeciwne opinie można sobie w buty włożyć - tak jak badania, które miały tego dowieść kilkadziesiąt lat temu. Bo jak się przeszczepia szczurowi nowotwór i karmi go końskimi dawkami związków wydzielonych z soi to o czym w ogóle mowa?
W każdym razie ręce precz od sojowych kotletów, granulatów i innych teksturatów, nawet izolatów białek. Mleczko sojowe, tofu i gotowane ziarna, czyli powrót do korzeni. To zbilansowane źródło wielu podstawowych związków odżywczych poza kilkoma witaminami... I tak właśnie wróciłam w ubiegły weekend z którego pozostały mi dopiero dziś przejedzone pasty oraz pyszne orzeszki.
Zdjęcie z bloga Sufrin's:
http://kuchniaweganska.over-blog.com/article-orzeszki-sojowe-73053486.html
Sprawa wygląda następująco: można piec nasiona namoczone jw., ale ja zawsze piekę ugotowaną, bo tak przerabiam nasiona w pierwszej kolejności. Zawsze namaczam całą torebkę, a jak ma ona kilogram jak teraz, to ty, bardziej nie wszystko można zjeść ze szpinakiem i amarantusem (i sosem z harissy, oleju z lnianki, sosu sojowego Kikkoman i soku z cytryny) czy też przerobić na pasty.
Toteż stwierdzam, że soję gotowaną i lekko osoloną najlepiej piec w 150-160ºC z wyciągiem do momentu, gdy nie tylko popęka, ale też ładnie się zrumieni. Oraz że dodatek oliwy z przyprawami od początku pieczenia sprawia, że orzeszki nie są chrupiące, a raczej gumowe. Następnym razem zrobię tak, jak z orzechami z patelni (ceramicznej) – najpierw prażę je równomiernie czyli przewracając, ale tak, by nie dymiły. Gdy już grzanie grozi przypaleniem (zapach zmienia się z przyjemnego na niepokojący...), szybko zsypuję je na zimną powierzchnię ceramicznej formy do pieczenia, skrapiam 1/2 łyżeczki oliwy i pokrywam nią równomiernie powierzchnię; solę, pieprzę itd. itp... Być może soję będę też wkrótce prażyć na patelni, ale zawsze po przepłukaniu wodą z klejącego sosu. Oraz zawsze będę marnować pół rolki ręczników papierowych na osuszanie ziaren strączków do pieczenia na woskowanym pergaminie, bo wtedy są najlepsze.
Przerobiwszy wszystkie pozostałości na trwłe orzeszki, w jutrzejszą niedzielę być może wezmę się za ciastka ze słodkich ziemniaków i orzechów, pewnie na pewno będę robić (z mężem) smażony tempeh "po grecku" z ekologiczną marchewką z biedronki i nieekologicznym selerem naciowym, a może nawet tofucznicę czyli sojecznicę z kurkumą i czarną solą kala namak, kmtóra po zmieleniu jest różowa i śmierdzi niemiłosiernie przez torebkę siarkowodorem - na pewno daje jajecznego kopa, ale aż się boję wielkiego otwarcia folii...

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz